środa, 7 marca 2012

(p)o Oscarach słów kilka

Zgodnie z zapowiedzią, dziś nie kulinarnie, a filmowo (ostrzegam, że bardzo subiektywnie).

A skoro filmowo, to wiadomo - Oscary. Od dawna przestały być w moim mniemaniu wyznacznikiem tego, co dzieje się w kinematografii. Owszem, wyznaczają trendy, ale raczej na czerwonym dywanie, tam jest na co popatrzeć. Natomiast jeśli chodzi o same filmy, to nudy. W tym roku zachowawczo i nostalgicznie. Bez niespodzianek, bez obalania tabu, tak żeby przypadkiem nikt się nie obraził.

Niekwestionowany tegoroczny zwycięsca - Artysta nie urzekł mnie. Owszem, jest to pewien fenomen i bardzo zgrabny powrót do niemej epoki, a właściwie do jej zmierzchu. Ale osobiście wolę Deszczową piosenkę ;)

O całej reszcie nawet nie chce mi się specjalnie pisać. I nie chodzi o to, że to złe filmy, bo tak nie jest. Podobały mi się Służące, nieźli są Spadkobiercy (chociaż po świetnych Bezdrożach Alexandra Payne'a liczyłam na więcej), Szpieg zdecydownie ma swój klimat i jest aktorską ucztą, ciekawie poprowadzoną intrygę polityczną znajdziemy w Idach marcowych, doceniam też Fincherowską wersję Dziewczyny z tatuażem za brudny, mroczny klimat (nie znam literackiego pierwowzoru, widziałam szwedzką wersję filmu i mimo wszystko Fincher bardziej do mnie przemawia).
Tylko że wszystkie te filmy mają to do siebie, że od razu po wyjściu z kina się o nich zapomina. Nic nie zostaje po nich na dłużej.

Najciekawsza była dla mnie chyba w tym roku kategoria nieanglojęzyczna. Irańskie Rozstanie, które zdobyło statuetkę, jest filmem genialnym. Minimalilstycznym, bardzo prawdziwym. Historia, bez żadnych fajerwerków, absolutnie wciąga.
A mimo to, kibicowałam Agnieszce Holland. Bynajmniej nie kierował mną patriotyzm. W ciemności to po prostu kino na najwyższym poziomie, a przy tym ważny film. Ok, można zarzucić Holland, że wkradło się parę momentów hollywoodzkich, ale cała historia po prostu miażdży. Kiedy uświadamiasz sobie, że to co widzisz, działo się naprawdę, że można wytrzymać 14 miesięcy w ciągłym poczuciu strachu i zagrożenia, we wszechogarniającym smrodzie rozkładających się ciał i brudzie, a przy tym niemalże czujesz ten smród i brud, to wtedy naprawdę doceniasz potęgę kina. W tym filmie emocje często biorą górę nad widzem, ale robią to bez hollywoodzkiego wyciskania łez - niepostrzeżenie i w niewymuszony sposób.

Agnieszka Holland zrobiła przede wszystkim film prawdziwy. Mieszają się tu przeróżne języki, każdy mówi w swoim własnym, choć czasem zmienia go na język rozmówcy, w zależności od nastroju i emocji. Więckiewicz mówiący lwowską gwarą nie gra, on po prostu jest lwowskim cwaniaczkiem, nie żadnym bohaterem. Pozostaje nim do końca, nie ma spektakularnej przemiany, jest tylko człowiek, dostosowujący się do każdych realiów.

W ogóle ten film przywrócił mi wiarę w polskich aktorów. Każdy jest tam bezbłędny i  wiarygodny. Holland nie ucieka też przed trudnymi, unikanymi w holocaustowym dyskursie, tematami. Jest seks, czasem czuły, czasem zwierzęcy i mechaniczny. Są po prostu ludzie, którzy bardzo chcą przeżyć.

Rozpisałam się, ale naprawdę doceniam ten film i trochę szkoda, że nie dostał Oscara. Drugi wielki niedoceniony to, według mnie, Debiutanci Mike'a Millsa. Prz tym tytule mówi się głównie o roli Christophera Plummera (bądź co bądź świetnego!), ale film generalnie zasługuje na to, by zostać zauważonym. Mnie absolutnie wzruszył!


Mam też swoje Oscarowe rozczarowania. Nagrodzone w Cannes Drzewo życia Terrence'a Malicka - pretensjonalna wydmuszka, roszcząca sobie prawa do bycia mistyczną, a niestety - zwyczajnie nudna. Mój tydzień z Marilyn - mimo dobrej roli Michelle Williams nie ma w tym filmie nic interesującego, a Marilyn po kilkunastu minutach zaczyna irytować. O północy w Paryżu - uwielbiam Woody'ego, ale tym razem nie, dziękuję. Druhny - scenariusz, seriously?!

Ale nie to jest w Oscarach najsmutniejsze. Już same nominacje pozostawiły spory niedosyt. Co z genialnym Ryanem Goslingiem w Drive? Co z Wstydem?

No właśnie, Wstyd. Jestem na świeżo po obejrzeniu najnowszego obrazu Steve'a McQueena. Pamiętam jego Głód - niezwykle mocny, wręcz odrzucający percepcyjnie. Coś z tego pozostało w jego nowym filmie. Wstyd niekiedy też męczy. Seks jest tu skrajny - ilościowo i, że tak powiem, jakościowo. Tylko że nie przeszkadzało mi to, bo ten seks, z całą jego fizjologią i pornograficznością, jest tu po coś. Dzięki temu można uwierzyć w historię  Briana - 30-letniego atrakcyjnego korporacyjnego singla, który jest uzależniony od seksu (Michael Fassbender - wow!).

McQueen nie sprzedaje nam taniego psychologizmu (w stylu Sponsoringu Szumowskiej). To uzależnienie jest przede wszystkim biologiczne, a przez to zaburzające funkcjonowanie Briana w społeczeństwie.
Obok tego mamy jeszcze siostrę Briana (wreszcie trochę inna rola świetnej Carey Mulligan) - zdolną początkującą piosenkarkę z własnymi problemami i ogromną niespełnioną potrzebą bliskości z drugim człowiekiem.


Wstyd na pewno nie kupi każdego. Nienaturalnie długie ujęcia, dominująca, czasem wręcz nachalna muzyka, no i jeszcze ten seks, niby bez zbliżeń na genitalia, ale przecież totalnie pornograficzny. Dla mnie wszystko to składa się na arcydzieło, film, którego dawno nie było. Poczułam we Wstydzie coś z de Sade'a. Takie doprowadzanie do granic, że dalej już się nie da, że nie może być bardziej zwierzęco i obrzydliwie. Kiedy Brian pod koniec idzie do gejowskiego klubu i odbywa tam oralny stosunek z mężczyzną, to jest już granica, ściana. W tym momencie naprawdę można zrozumieć jego permanentne niespełnienie i to, jak sam brzydzi się sobą.

Steve McQueen robi mocne i bezkompromisowe kino. Czekam na jego kolejne filmy. I polecam wybrać się na Wstyd do kina, gdzie nie można zrobić "pause" i iść po herbatę.

8 komentarzy:

  1. Właśnie siedzę i myślę, czy iść na Wstyd dziś w Pozen, czy za tydzień w Kraku.
    Wydmuszką w moich kręgach nazywano Artystę, którego jeszcze nie widziałam. Drzewo życia podobało się wyłącznie mnie i kilku osobom. Mnie zachwyciło, oni tylko stwierdzili, że będzie docenione za 30 lat.
    Zgadzam się z Drive, ze Wstydem pewnie też, bo podskórnie czuję, że ten film mi się spodoba i to bardzo. Dziewczyna z tatuażem została ze mną na dłużej z tych filmów, które wymieniłaś. Mam jeszcze przed sobą Debiutantów, ale pamiętam, kiedy jeszcze nikt o tym filmie nie słyszał, a ja obejrzałam zwiastun i dosłownie trąbiłam znajomym "to będzie świetne dzieło!". Widać się nie myliłam, choć Max von Sydow w "Extremely Loud..." niewiarygodnie mnie poruszył.
    Sponsoring wypadł tak źle, naprawdę? W takim razie szkoda. Zwiastun zapowiadał coś intrygującego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje sobie sprawę z tego, jak nieskładnie i skrótowo to napisałam :/

      Usuń
  2. Cieszę się, że do mnie zaglądasz:) 'Wstyd' koniecznie, jak najszybciej! :) Chętnie przeczytam Twoją opinię po seansie. Ja jeszcze nie widziałam 'Strasznie głośno, niesamowicie blisko', ale też jestem ciekawa. A co do 'Sponsoringu'... Też miałam nadzieję na coś intrygującego, choć nie jestem wielką fanką Szumowskiej ('Ono' mi się podobało, '33 sceny z życia' już znacznie mniej). Niestety, jest bardzo marnie. Żadna z postaci mnie nie przekonała i choć Juliette jest wspaniała jak zwykle (pięknie się starzeje!), to jednak nie ratuje filmu. Seksu jest dużo, jest ciężki, ale w odróżnieniu od 'Wstydu' miałam wrażenie, że chodzi tylko o efekt, że nic się za tym nie kryje. Generalnie wymęczyłam się w kinie strasznie i nie polecam, ale chętnie podyskutowałabym z kimś, kto ma inne wrażenia;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jestem po "Wstydzie". Chwilę po seansie wydawało mi się: "wow, ten film z pewnością zostanie ze mną na dłużej...", a jednak tak się nie stało. Kolejnego dnia był mi już w zasadzie obojętny. Nie wiem, z jakiego powodu. Za duże oczekiwania? Chyba nie, naprawdę staram się ograniczac swoje przedpremierowe wymagania. Może inaczej wyobrażałam sobie ładunek emocjonalny? Tak, chyba o to chodzi. Początek był bardzo dobry, później... coś jakby przemknęło mi przez palce. Fassbender zagrał bardzo dobrze, ale może dobrze, że nie został tego Oscara, będzie się dalej starał ;P Jestem niezwykle pozytywnie zaskoczona Carey, wspaniale, że dostała wreszcie do zagrania jakąś mniej apatyczną i bierną postać. Wypadła znakomicie. A muzyka... mrrau, przepiękna. Muszę mieć ten score.

      Usuń
    2. Mnie muzyka też zachwyciła, słucham w kółko sonudtracku, zwłaszcza że dobrze się sprawdza jako muzyka w tle, np. do czytania:) A ja wczoraj miałam ochotę na coś lekkiego i obejrzałam obsypanego Oscarami "Hugo". Jeśli nie widziałaś, to polecam. Doskonały film dla kinomanów i fajna historia, chociaż spodziewałam się czegoś innego. Klimat jest bardzo sympatyczny, zdecydowanie nie tylko dla dzieci ;) Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Widziałam "Hugo", niestety się zawiodłam. "Artysta" był lepszy, choc ostatnimi czasy poziom nagradzanych filmów spada na łeb na szyję. Nie wiem, czy tematyka autentycznej postaci Georges'a Melies'a może zainteresować dzieci... Z tego, co czytałam w komentarzach na forach - to się nie udaje.

      Usuń
  3. Ale, ale! Plummer dostał za Debiutantów Oscara właśnie, więc jednak zauważony ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No dostał, ale tylko jednego, a wg mnie wart jest więcej statuetek:) Chociaż fakt, że Plummer świetny, więc dobrze się stało :)

    OdpowiedzUsuń