czwartek, 11 sierpnia 2016

na starym polesiu bez (większych) zmian // dzień dobry po roku!

Ostatni wpis tutaj niemal równy rok temu. I założę się, że myśleliście, że już nie wrócę. No tak, ja też tak myślałam, ale ostatnio paru przyjaciół upominało się o starego dobrego bloga, no to jestem ;)

Spojrzałam na tę ostatnią notkę sprzed roku, pisałam wtedy że mijają właśnie trzy lata, od kiedy nie jem mięsa. No więc dziś stuknęły już cztery lata, a w tym ostatni miesiąc na weganie.

I o tym właśnie będzie dziś parę słów. Bo o ile z wegetarianizmem przyszło mi bardzo łatwo i bezboleśnie, o tyle z weganizmem szło mi raczej ciężko. Już rok temu pisałam o tym, że eliminuję z diety jajka, krowie mleko i większość nabiału i tak było właściwie przez cały ten czas, ale miałam trudność z takim pełnym weganem, ciągle tłumaczyłam się brakiem czasu, że bywa tak, że trzeba coś zjeść na szybko i łapie się pierwszą lepszą rzecz w sklepie, no a jednak nadal, mimo że jest już sto razy lepiej niż kiedyś, to nie kupisz w każdej żabce czy innym freshu jakiegoś sensownego gotowca na obiad.

Teraz widzę, że wystarczy trochę bardziej myśleć na bieżąco, żeby zawsze mieć jakiś ratunek w lodówce, jakiś zapas warzyw, świeżych albo w konserwach, makaron, kaszę itd. To naprawdę nie wymaga wielkiego nakładu czasu i pracy. Nawet jak wracam późno do domu, to jestem w stanie w pół godziny zrobić sobie coś na drugi dzień do pracy.

I w tym oto miejscu chciałabym obalić dwa podstawowe mity, na które ciągle trafiam ze strony osób, które mówią, że się nie da i że w ogóle to takie utrudnianie sobie życia, czyli po 1. że weganizm jest drogi, a po 2. że jest pracochłonny.

Tzn. jasne, jeśli chcesz jeść codziennie tofu i seitana i popijać to latte z mlekiem migdałowym, to może poczujesz ubytek na swoich finansach. Ale to mniej więcej tak samo, jakby mięsożerca ciągle chciał jeść steki wołowe i krewetki tygrysie i nie wiem, co tam jeszcze.

Ale większość wegan, których znam, i sama też tak staram się robić, wykorzystuje powszechnie dostępne, tanie produkty, teraz jest o to szczególnie łatwo, kiedy wokół tyle pięknych owoców i warzyw sezonowych. I tak mój jadłospis z ostatnich tygodni to np.: kotlety z marchewki i kaszy jaglanej i frytki domowej roboty, pasztet z soczewicy, makaron z pomidorami i cukinią, a w tym momencie robię właśnie wegańską wersję makaronu z serem (tak, tak, dobrze słyszycie), o której będzie jeszcze poniżej.

I druga kwestia - czas. Te potrawy, które wypisałam powyżej, są naprawdę dziecinnie proste i robi się je ekspresowo. Jasne, czasem można trochę poszaleć i poeksperymentować, ale naprawdę można też wyżyć na ziemniakach, kaszy, bobie, pomidorach itd. :)

To wszystko to kwestia sensownego podejścia i generalnie przy każdej diecie ważne jest, żeby patrzeć na to, co się je i starać się ograniczać mocno przetworzone produkty.

Dlatego nie jest tak, że każdy weganin z automatu odżywia się dobrze i zdrowo. Można przecież jeść głównie chipsy, chleb i ciastka oreo i być niezdrowym weganinem. Tak samo, jak możesz żywić się głównie w kfc i innych mcsyfach i też będzie ci raczej źle.

Dlatego już dawno wyszłam z założenia, żeby nikogo do niczego na siłę nie przekonywać. Mnie na weganie jest dobrze, niczego mi brakuje, żaden smak niewegański nie wzbudza we mnie szczególnej tęsknoty, nic mi nie dolega, suplementuję tylko witaminę B12, bo całą resztę można wydobyć z roślin i generalnie jest ok. Ale każdemu wedle potrzeb i gustu :)

A teraz będzie przepis. Znaleziony na NEXT MY DAY.



Wegański Mac & Cheese

/ przepis - NEXT MY DAY /

Składniki:

* opakowanie makaronu rurki lub kolanka
* 2 duże ziemniaki
* 1 duża marchewka
* 1 cebula
* 2 ząbki czosnku
* szklanka płatków drożdżowych (moja koleżanka Natalia twierdzi, że można je łatwo zrobić samemu, brzmi to dla mnie jak szaleństwo, ale kto wie, może kiedyś spróbuję, na razie dałam takie ze sklepu)
* 4 łyżki oleju
* łyżeczka papryki wędzonej (pominęłam, bo nie miałam)
* łyżeczka słodkiej papryki
* pół łyżeczki ostrej papryki
* stołowa łyżka musztardy (najbardziej żółtej)
* 2 łyżki sosu sojowego
* pieprz i sól do smaku

Wykonanie:

Makaron gotujemy wg przepisu na opakowaniu, ale 5 min krócej. Odcedzamy.

Do gotującej się wody wrzucamy obrane ziemniaki, marchewkę, cebulę pokrojoną w piórka, dwa ząbki obranego czosnku. Gotujemy aż warzywa staną się bardzo miękkie.

Jeszcze gorące warzywa przerzucamy do naczynia w którym będziemy je miksować. Nie wylewamy wody. Do warzyw dodajemy wszystkie pozostałe składniki plus szklanka wody w której gotowały się warzywa. Blendujemy, aż masa stanie się gładka i ciągnąca. Bardzo ważne jest, aby miksować gorące warzywa. Za aksamitność i efekt ciągnącego się „sera” odpowiada skrobia z gorącego ziemniaka. Doprawiamy do smaku.



Robiłam pierwszy raz. Wygląda, pachnie i smakuje naprawdę jak American Mac & Cheese. No i jest zdrowsze od wersji oryginalnej. A w środku ziemniaki, cebula, marchew i parę innych rzeczy, doskonale udających ser, szaleństwo jakieś! Polecam zdecydowanie.

Postaram się tu czasem zaglądać, chociaż nie obiecuję, wiadomo ;) Jeśli zastanawiacie się, co u Fiodora, to uspokajam, wszystko dobrze, nie zmądrzał, nie uspokoił się, nadal ma fafulki. Poniżej stan faktyczny, z dzisiaj:



Na dziś tyle. Na koniec życzę sobie i wam, żeby to lato nas jeszcze trochę rozpieściło. Na wszelkie możliwe sposoby :)

4 komentarze:

  1. Oj jak miło! Jak smakuje? Ja jestem zakochany w tym żarciu! Oczywiście czasami ;) Choć wegańskie i zdrowsze od oryginału to jednak bomba węglowodanowa. Serdecznie pozdrawiam i do usłyszenia! Be Vegan!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smakuje super, a co dziwne, w wersji niewegańskiej mac & cheese nigdy moim przysmakiem nie był :) Dzięki za inspirację, pozdrowienia!! :)

      Usuń
  2. bardzo dawno nie jadłam tego typu dania więc z checią bym skosztowała. fajnie doprawione :)

    OdpowiedzUsuń