Wiem, że wielu porzuciło już czynność zaglądania do mnie i skazało tego bloga na straty. Nie dziwię się, sama też nie myślałam, że jeszcze tu wrócę.
A jednak. Postanowiłam reaktywować bloga, żeby zmoblizować się do gotowania. Ostatnio z braku czasu i chęci wybierałam proste rozwiązania - robienie czegokolwiek na szybko, jedzenie w mieście, przekąski zamiast normalnych posiłków.
Czas, żeby to zmienić. Mam nadzieję, że nie porzucę tej myśli za chwilę (jak to już wcześniej bywało). Ale tradycyjnie nic nie mogę obiecać ;)
Poza tym coraz bardziej ciągnie mnie w stronę weganizmu. Zauważyłam, że ostatnio prawie nie używam jajek. Często kupuję mleko sojowe do kawy. Gorzej z serem i jogurtami, ale to przecież też da się zastąpić. Może spróbuję?... Bez żadnych wielkich deklaracji. Ale i tak często korzystam z blogów wegańskich i robię coraz więcej takich posiłków. Więc czemu nie...
Dziś wpadłam też przypadkowo na fajną rzecz (tak, wiem, że pewnie część z Was wie o tym od dawna) -
Vegan Package Swap.
Tym, którzy nie wiedzą o co chodzi, po krótce tłumaczę. Rejestrujesz się na stronie. Dostajesz wylosowaną parę (z Europy lub z całego świata, w zależności od preferencji) i raz w miesiącu wymieniacie się paczkami z produktami wegańskimi. Koszt paczki ma być nie większy niż 15 euro (+ koszty przesyłki). Najlepiej wrzucić do niej takie produkty, które są typowo regionalne, niedostępne gdzie indziej. Tak samo zrobi wylosowana dla ciebie osoba.
Dziś się zarejestrowałam i jestem ciekawa, co z tego wyjdzie. Jak wiadomo, w Polsce z wegańskimi produktami jeszcze nadal kiepsko (chociaż i tak coraz lepiej). A dzięki tej stronie można spróbować rzeczy u nas niedostępnych (a przy okazji pewnie poznać fajnych ludzi). Zdam relację po pierwszej wymianie :)
A dziś wegański obiad. Od pewnego czasu szukałam przepisu na koftę. Natchnęło mnie po ostatniej wizycie w Green Way'u (którego wybieram sporadycznie, kiedy już naprawdę nie mam czasu i innego pomysłu, gdzie zjeść...), kiedy to zamówiłam koftę i dostałam wielką kopę kaszy z odrobiną sosu i trzema małymi suchymi serowymi kulkami... Bardzo niesatysfakcjonujące.
Przepis na dzisiejszą koftę wzięłam z bloga
sojaturobie.pl, którego odkryłam całkiem niedawno, a który jest pełen inspirujących pomysłów, aż proszących się o wypróbowanie. Polecam!
Kofta wyszła super, moim zdaniem zdecydowanie wygrywa z tą, którą możemy zjeść w popularnej sieci barów. Zwarta konsystencja, podczas smażenia nic się nie rozwala (pewnie można by też upiec, spróbuję następnym razem), tofu ma tu zupełnie inny smak, niż ten, który znam (i za którym nie przepadam). Sos też super (chociaż dosyć rzadki, może za krótko gotowałam), mleczko kokosowe bardzo miło wpływa na smak. Naprawdę dobry obiad :)
Kofta z tofu w sosie pomidorowo-kokosowym
/przepis - sojaturobie/
Składniki
Kofty
(na ok 15 niedużych sztuk)
300 g tofu naturalnego
średnia cebula
[zeszkliłam na patelni z odrobiną oliwy, bo wolę smak i aromat cebuli w tej postaci]
3 łyżki soku z cytryny
łyżeczka soli
czubata łyżeczka curry w proszku
po pół łyżeczki zmielonej kolendry i kuminu
opcjonalnie garść posiekanej natki pietruszki
5 pełnych łyżek mąki kukurydzianej
olej do smażenia
Sos
1 i 1/2 szklanki gęstego przecieru pomidorowego (passaty) lub soku
3/4 szklanki mleka kokosowego
3 łyżki oleju
czubata łyżeczka curry
czubata łyżeczka startego na drobnej tarce korzenia imbiru
2 łyżki soku z limonki (cytryny) lub więcej
garść posiekanej natki pietruszki
Wykonanie
Tofu odciśnięte z nadmiaru wody w papierowych ręcznikach wstępnie rozgniatam widelcem, wrzucam do blendera i blenduję z sokiem z cytryny i pokrojoną dość drobno cebulą, dodaję przyprawy, miksuję chwilę. Mieszam z pokrojoną natką i mąką kukurydzianą. Z gotowej masy formuję niewielkie kulki zwilżonymi dłońmi, lekko spłaszczam, smażę na złoto z obu stron na rozgrzanym na patelni oleju, wykładam na papierowe ręczniki.
W niewielkim garnku rozgrzewam olej na sos, wrzucam curry, prażę na niedużym ogniu przez minutę, dodaję imbir, mieszam, wlewam przecier pomidorowy, podgrzewam przez kilka minut, dodaję mleko kokosowe, mieszam i wyłączam gaz. Przyprawiam sokiem z limonki, w zależności od stopnia przyprawienia przecieru, być może potrzebna będzie także sól. Posypuję posiekaną natką.
Jeśli danie będzie zjedzone zaraz po przygotowaniu, można przełożyć kofty do sosu, ale jeśli miałyby być konsumowane następnego dnia np. - warto i kofty i sos trzymać w oddzielnych naczyniach.
U mnie kofta z kaszą gryczaną. Zrobiłam z połowy podanych składników - spokojnie wystarcza dla dwóch osób.
A niedługo postaram się napisać parę słów o książkach - po gwiazdkowych prezentach uzbierał mi się spory stosik (aktualnie czytany).
Miłej niedzieli!